Zdarzy się czasem, że na dnie szuflady znajdzie się nagle swoją starą fotografię. Z pożółkłej karteczki wychyla się twarz o rysach jakby trochę wiotkich, którym przyglądamy się z pobłażliwą łaskawością. Przecież własna twarz, chociaż różna od tej teraźniejszej zmienionej latami i życiem, lecz jest w niej to samo,...
Pamiętamy obrazy Marka Żuławskiego z okresu wojennego. Był wtedy - jak poprzednio - postimpresjonistą typu polskiego, tzn. z mgiełką romantyzmu w kolorycie swoich krajobrazów i martwych natur, malowanych z delikatnością, po francusku, miękko i puszyście....
Tak kiedyś deklarował swoje credo Władysław Broniewski: ...Człowiek pieśni mojej surowcem Pieśni pełnej krwi, a nie mistyki. Twórczość Marka Żuławskiego jest pozornie malarskim wtórem słowom poety. Pozornie, bo w istocie artysta idzie dalej: człowiek jest surowcem jego twórczości,...
Nazwisko Żuławski nabrało barwy w mojej świadomości w pierwszych latach dwudziestych naszego wieku, gdy zafascynowała mnie trylogia Jerzego Żuławskiego, ojca Marka, Juliusza i pogrobowca Wawrzyńca. Ale dopiero w tym roku (1981), gdy czytałem ostatnią książkę Marka (Studium do autoportretu) z cytatami zdań jego ojca ze Starej Ziemi...
WYSTAWA ŻUŁAWSKIEGO, GOTLIBA I KOPERA
Józef Natanson


i czyta książkę.
Co za cudowna gama odcieni! Żywe światło pożera przedmioty, topiąc je harmonijnie w całości, a cienie są przezroczyste i głębokie. Bardzo lubię ludzi tak we wnętrzach jak i w pejzażach Żuławskiego. Nie są oni tylko przedmiotem, jak u wielu nowoczesnych malarzy, gdzie nie mają większych praw niż drzewo, kawałek muru, krzesło lub filiżanka.
Żuławski jednak nie wyodrębnia ich również z obrazu, jak się to często zdarzało w anegdotycznym malarstwie w. XIX, chyba, że maluje portret - gdzie wyodrębnienie jest założeniem obrazu - ale zawsze z ogromną czułością ogrzeje swoich ludzi światłem, otoczy miękkością cienia, tak, że sami z siebie życia nabierają.
Jestem przekonany, że kiedyś w tych ludziach, chodzących po ulicach z pieskami, lub bez, goszczących w pracowni Marka, w tych dziewczętach, które dziwnie wstydliwie w ciemnych kątach obnażają ciała, przyszłe pokolenia doszukiwać się będą duszy naszej epoki, tak jak my doszukujemy się duszy XVIII wieku w ludziach z cudownych obrazów Pietro Longhi.
Ale kiedy już wymieniłem jedno nazwisko wielkiego malarza dla porównania, nie mogę się oprzeć, ażeby nie wspomnieć jeszcze jednego, przy jednym z najpiękniejszych, obrazów na tej wystawie: samym Żuławskim siedzącym przy stole. Myślę tu o Aleksandrze Gierymskim. Przez lata całe zastanawiałem się nad tajemnicą, mocą, której Gierymski umiał zamknąć w obrazie prawdziwe światło, malując sale galerii w Monachium. Ta sama tajemnica jest w obrazie Żuławskiego.
Jeszcze przez jeden przypadek, z tysiąca jakie stworzyła wojna: Gotlib i Żuławski wystawiają często razem. Uważam ten przypadek za zupełnie szczęśliwy. Przede wszystkim w zestawieniu każdy musi zobaczyć, jak bardzo ci malarze są różni, powiedziałbym - prawie całkowicie rozbieżni.
W odróżnieniu od Żuławskiego, Gotlib boi się sentymentu. Dla niego piękno wydaje się osiągalne tylko przez zniszczenie wszystkiego pośredniego, wszystkiego, co mogłoby być ładne lub przyjemne, albo tylko estetyczne. Ta spartańska dyscyplina u tego dojrzałego artysty pozwala mu doprowadzić obraz do doskonałości prawie matematycznej. Wszystko w obrazie wiąże się i łączy, budowa jest pełna siły, barwa doprowadzona do wibracji najsilniejszej.
Bardzo piękny jest portret damy w niebieskiej sukni (Janet). Trudno również nie wymienić obrazu nazwanego Akt u drzwi. Tu nikt nie znajdzie żadnej czułości ze strony malarza wobec głowy pięknej kobiety lub nagiego dziewczęcego ciała. Wszystko, co widzi Gotlib dokoła siebie, musi zatracić swoje piękno naturalne, zanim odżyje na nowo przez wizję artysty, w pięknie całego obrazu. Wszystko, co mogłoby tę wizję zagubić, Gotlib amputuje z zimną krwią chirurga. Czasami jednak ta bezwzględność artystyczna doprowadza do pewnej suchości, która niedoświadczonemu widzowi zamyka możność rozumienia obrazu. Uderzyło mnie to, kiedy słuchałem co mówiła publiczność na jednej z wystaw w Szkocji. Często cały obraz oparty jest na jednej harmonii. Np. dziwnie skupiony pejzaż, który ma wprost niepokojący nastrój (Skrzyżowanie dróg w Kornwalii) przez nadzwyczaj szlachetne zestawienie dachu domu z zamglonym pasem nieba. Niektórych obrazów Gotliba nie lubię. Winę biorę na siebie, bo pewnie ja się mylę. Nie lubię Mężczyzny i kobiety, chociaż podziwiam znakomicie wymalowany akt kobiecy. Tak samo nie lubię Adama i Ewy Kopera, chociaż z zupełnie, z innego powodu. Ale już dzisiaj można powiedzieć, chociażby na podstawie tej wystawy, że Koper jest bardzo dobrym rzeźbiarzem.
Z ogromną pewnością siebie i wydawałoby się, bez żadnych wahań uderza Koper we właściwy wyraz, niektóre z jego głów cechuje ta skupiona jednolitość wyrazu, która doprowadziła portrety antyczne do nieosiągalnego dotychczas stopnia doskonałości. I może właśnie ta łatwość Kopera, która przy rzeźbieniu głów odsuwa wszelką zbyteczność i doprowadza do idealnej prostoty, rozbiła wielką kompozycję Adama i Ewy na zwykłe dwa ciała ludzkie, oparte o siebie plecami. Na pozór tak silnie związani, nie wiążą się - w moim przekonaniu - kompozycyjnie. Znakomite wyczucie ciała, bardzo zwarta rzeźbiarska budowa, szlachetność linii - pozwalają na pewno przypuszczać, że gdy Koper znajdzie się nareszcie w warunkach odpowiednich do spokojnej pracy, stworzy w tej skali coś naprawdę skończonego. Ileż piękna jest w akcie Pigmaliona. Mary Morris na portrecie jest tak niezwykle podobna do tej młodej artystki, że wydaje mi się nietrudno przewidzieć, jaką przyszłość ma Koper jako portrecista.

"Wiadomości Polskie, Polityczne i Literackie" 1942 nr 42 s. 4.